expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

4 września 2017

Million reasons


Myślę, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Przez pół roku pracowałam w pomieszczeniu, w którym na półce, tuż obok  bardzo często używanej przeze mnie kserokopiarki, stało terrarium. Być może to skupienie na niezwykle interesujących kartkach papieru sprawiło, że nie zawracałam sobie głowy tym, dlaczego się tam znajduje i w jakim celu ktoś je tam umieścił. Byłam pewna, że nie ma w nim absolutnie nic poza kawałkiem drewna. Utwierdzałam się w tym przekonaniu do pewnego dnia, kiedy mój wzrok powędrował nieco wyżej, a chwilę później wstrzymałam oddech. Terrarium nie było puste. Okazało się, że jest przytulnym mieszkankiem dla włochatego, paskudnego osobnika, a właściwie "osobniczki" - Marioli. Ptasznika. 
Gdybym nie była w pracy, prawdopodobnie przez następne kilka minut krzyczałabym wniebogłosy i przebiegła co najmniej pół kilometra, wymachując przy tym rękoma we wszystkie strony. Pierwszy raz na widok pająka zdusiłam krzyk i zachowałam pozorny, zewnętrzny spokój. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam z siebie tak dumna. Poczułam, że trafiłam do tego miejsca z jakiegoś powodu, chociażby tak błahego jak to spotkanie z tym małym potworem, które sprawiło, że udało mi się uwierzyć, że jeśli chcę, to jednak coś potrafię :D. Przepracowałam, już w świadomości jego bliskości, prawie drugie tyle czasu i każdego dnia kierując na niego wzrok,odczuwałam co raz mniejszy strach, ale jednocześnie w głowie kiełkowała myśl, że skoro ja i pająk nie stanowimy dobranej pary, to może warto odważyć się jeszcze na jeden krok... zmianę. 
Tak, zdecydowanie dużo zawdzięczam tej wyjątkowo brzydkiej Mariolce.
...
Pogoda nie przestaje zaskakiwać. Jeszcze miesiąc temu czytałam o tym, że wrzesień będzie najładniejszym "letnim" miesiącem. Tymczasem chyba muszę się pogodzić z tym, że posty na moim blogu będą stanowiły kontrast dla tego, co dzieje się za oknem. Foldery przepełnione są słonecznymi zdjęciami, dlatego mam nadzieję, że wybaczycie i nie będę Wam jedynie podnosić nimi ciśnienia. Ja też siedzę teraz w swetrze, popijam gorącą herbatę, a tuż obok mnie leży paczka chusteczek higienicznych. 

Wydawać by się mogło, że poniższe zdjęcia to część z tych, które przywiozłam z Sycylii... tymczasem to Warszawa i mój ulubiony Ogród Saski. Okoliczności zakupu tej pięknej sukienki to kolejna historia, która stanowi dowód prawdziwości pierwszego zdania z tego wpisu. Czasami nawet czekanie na osobę, z którą umówiliśmy się na kawę bywa impulsem do działania, z którego będziemy w przyszłości niezwykle zadowoleni. Dziękuję Nats za tamto spóźnienie, bo gdyby nie ono prawdopodobnie nie wstąpiłabym do Zary na dosłownie kilka minut i nie natknęłabym się na sukienkę, której nigdzie wcześniej nie widziałam i która nigdzie indziej nie była dostępna. Ot, przypadek :D.

                         

                         

 


ph. my Mum

Zara dress, bag | Mango shoes | Reserved necklace | I am earrings | C&A belt

4 komentarze:

  1. Gratuluję decyzji i winszuję sukienki! Jak zawsze świetnie dopasowane tło. Cieszę się też, że kolejny post pojawił się tak szybko, oby tak dalej :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) W tym miesiącu mam więcej czasu, więc posty będą częściej :)!

      Usuń
  2. Pięknie Aniu, pozdrawiam pani Basia z La Mangi.Ucałuj mamę ,piękne zdjęcia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję bardzo! My również pozdrawiamy :)!

    OdpowiedzUsuń