expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

29 sierpnia 2016

Blue jeans


Zbliża się wrzesień, a ja przypominam sobie to uczucie, które co roku towarzyszyło mi pierwszego dnia szkoły po wakacyjnej przerwie. Uczucie, gdy po 2 miesiącach sięgałam po długopis i miałam zapisać na kartce coś więcej niż wypunktowana lista zakupów. Zawsze czułam się tak, jakbym miała go w ręku po raz pierwszy, jakbym na nowo musiała nauczyć się przenoszenia słów na papier. Mam na myśli nie tylko sam "techniczny" proces, ale także umiejętność przemieniania myśli w zdania. Nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że z każdym rokiem powrót do swobodnego posługiwania się długopisem zajmuje mi coraz więcej czasu.  Każdy wyraz spędza w mojej głowie kilkanaście sekund zanim pozwolę mu się z niej uwolnić. Zastanawiam się nad jego sensem, czy pasuje, czy ma znaczenie. Dlaczego o tym piszę? Ponieważ czasem łapię na tym, że gdzieś w środku wciąż czuję się 15-latką, a o tym, że minęło już parę lat, przypomina mi mój pamiętnik (niegdyś obiekt pożądania wszystkich znajomych, którzy wiedzieli o jego istnieniu, haha), który jest materialnym dowodem na to, że jako 15-latka po prostu otwierałam zeszyt na pustej stronie i pisałam, nie zastanawiając się tyle nad wagą każdego słowa. 

Stylizacja z dzisiejszych zdjęć przenosi mnie w czasie i jednocześnie utwierdza w przekonaniu, że nie zawsze warto słuchać rad modowych ekspertów. Gdyby nie moja buntownicza natura już dawno pozbyłabym się z szafy tej dżinsowej czapki z daszkiem zgodnie z zasadą "nie założysz więcej czegoś, czego nie nosiłaś ponad rok". Chociaż przez dłuższy czas w ogóle po nią nie sięgałam, dziś nosząc ją, czuję się lepiej niż kiedykolwiek wcześniej! Moda XXI wieku opiera się na ciągłych powrotach trendów sprzed lat, dlatego czasem warto schować parę "przestarzałych" elementów garderoby i poczekać na ich drugie pięć minut :).








ph. my Mum
Bershka dress | C&A cap | Mango bag

13 sierpnia 2016

Paradise city: Cartagena, Spain










Tym razem nie będę się tłumaczyć ani usprawiedliwiać, pisząc jak to miałam dużo nauki i jak to sesja pochłonęła mnie bez reszty (tak zrobiłaby typowa Ania). Z wczasów w Hiszpanii wróciłam tak wypoczęta i zrelaksowana, że może to i dobrze, że trochę zwlekałam z publikacją tego posta, bo gdybym pokusiła się o zrobienie tego wcześniej, mogłabym lekko skazić to miejsce wpisem zatytułowanym... Bailando. Tak, Enrique Iglesias, moje bożyszcze, mój największy idol ze złotych przedszkolnych czasów, nadal króluje w swojej ojczyźnie. Jego hity nie schodzą tam z list przebojów (z mojej zeszły, kiedy w podstawówce odkryłam, że cudowny Enrique pochodzi z Madrytu - tego zagorzała fanka FC Barcelony nie mogła przełknąć, więc większa miłość przyczyniła się do wygaśnięcia tej nieco mniejszej). Przeszło 10 lat później, nadal będąc fanką katalońskiej drużyny, chociaż może już nie tak zawziętą, znowu z uśmiechem na twarzy wracam do przebojów Iglesiasa i przypominam sobie szeroką, piaszczystą plażę, ciepłe morze z przejrzystą wodą, niezmiennie dobrą pogodę i przede wszystkim... TO CUDOWNE JEDZENIE. Owoce morza codziennie. Raj. 

Zdjęcia, które właśnie oglądacie, zostały zrobione podczas wycieczki do pobliskiej Kartageny. To niezwykle malownicze, klimatyczne miasto. Na wzgórzu brakuje tylko napisu "Hollywood", prawda :D? Jako że ostatnio naoglądałam się dużo fotorelacji z Kalifornii, w kartageńskim krajobrazie odnalazłam małe podobieństwa do tego zza oceanu. Nie mam jednak na co narzekać, bo choć do tego rejonu Hiszpanii trafiłam dość przypadkowo, ani trochę nie żałuję spontanicznie podjętej decyzji!
Mam przygotowane jeszcze trzy sesje z wyjazdu i razem z Wami chętnie będę wracać tam myślami z mojej obecnie nieco mniej sielankowej rzeczywistości ;). 






ph. my Mum

Reserved pants, necklace, earrings | Zara crop top | TK Maxx (Buffalo London) sandals | H&M hat | Mohito bag